niedziela, 8 stycznia 2017

ADAM DECOWSKI



ADAM  DECOWSKI



SŁOWO

w każdym z nas
tkwi ukryty lęk
przed wezbraną wodą która topi krzyk
przed ogniem mieszkającym w kamieniu
najczęściej jednak lękamy się ciemności
i dlatego tak mocne w nas pragnienie
światła białej kartki

mówisz że światło
wiedzie białą laską w konfesjonał ciszy
by ścieżką skrytą gdzieś głęboko w nas
odbyć wędrówkę
ból odszukać radość gniew
zrzucić nagle ten głaz wyobraźni
zbierając skrzętnie szczątki liter

powiedz
powiedz mi chociaż jeden raz
że to słowo wykrzesane jak iskra z kamienia
oswojone choć tak ulotne i kruche
jest nam potrzebne jak chleb i sól

jak codzienna porcja powietrza


KTO MI ZABRONI

 Kto mi zabroni
chwytać światło gwiazd
dłonie niepewne odziać w habit nocy
deszczu strugami obmyć swoją twarz
słońca jedwabiem osuszyć oczy

Kto mi zabroni
ptaki zwołać w drzewa
ich koncertem nasycić pola i wiatr
niechaj się od nich też nauczy śpiewać
łąki soczysta zieleń ugór i las

Kto mi zabroni
wstrzymać rzeki nurt
morzom rzucać fale na skaliste zbocza
porozmawiać z rybą choć jednym ze słów
rozciąć węzły sieci w jej oziębłych oczach

Kto mi zabroni
pukać do twych drzwi
serca kołatką uderzyć na trwogę
dopóki jeszcze tlisz łuczywo krwi
w zaułkach twych tętnic
zabłądzić nie mogę


WEJŚĆ W TEN LAS

tak rzadko
udaje mi się
wejść w ten cichy las

jestem wtedy jednym z drzew
z liści strzepuję sen
a na gałęzi krwi czuwający dzięcioł
coraz mocniej stuka
w pień mojego ciała

jeszcze tylko ostrze wyobraźni
odszuka białą polanę
i rozżarzy się wiersz
w którym spalę źdźbło
swojego wzruszenia



 TYLKO JEDEN DZIEŃ

jeszcze w źrenicy kropla nieba
jeszcze płomyk krwi wiedzie
w najciemniejszy zaułek komórki

idę z wami
by czuć nieustanny niepokój ziemi
kurczowo trzymającej się korzeni
by kalekim wzrokiem rozsupłać sieć nieba
uwolnić uwięzione skrzydła

idę
wsparty o mur powietrza
oswajam ogień wodę i ciemność
do stóp lgną mi skóry dzikich zwierząt
co dzień
podaję dłoń
rozkołysanej ptakiem gałęzi
pszczoła wyznaje moją radość kwiatom

może to jeszcze tylko jeden dzień
jeden kiełek bólu pod skórą
może już ostatnia mgła snu
opadnie na powieki

pójdę z wami
aż źródła moich oczu wyschną
i zabliźniona raną ust
zamieszkam małą szczelinę ziemi.



 A JEDNAK

zbłądziłem w lesie
w którym wycięto wszystkie drzewa

utonąłem w rzece
spragnionej kropli wody

strawił mnie ogień
wpisany w zapałkę

a jednak żyję

by posadzić drzewo
deszczem wypełnić brzegi
z zapałki uwolnić ogień    



ABY POJĄĆ

Żeby przekonać się
o wyniosłości słońca
popatrz na swój martwy
cień

Chcesz poznać
smukłość topoli
zbadaj jej
korzenie

Aby pojąć
swoją wielkość
zamknij w dłoni
ziarnko piasku






LIST

                                   siostrze i braciom


nasz dom
coraz bardziej w ziemię wrasta
jak dawniej rozmawia ze studnią
trzepocze skrzydłami drzwi
dymem podpisuje swoją obecność

jego podłoga
ostygła już od kroków matki
klucz dawno pożegnał się z ojcem

mnie też nie poznał
patrzył tylko zdziwiony
i podał chłodną klamkę



        
*        *        *

                  - pamięci Ojca

z tej drogi przecież
nie wraca się wcale
więc czemu słuch wytężam
u podnóża nocy

deszcze
już w rynnach czasu wyschły
do drzew wróciła zieleń
i ptak
tuli się do nieba
śpiewem

tylko we mnie
ciągle rozkołysany dzwon




ZAPAŁKA

z ziarna
jak główka zapałki
wyrasta rozłożyste drzewo

z drzewa
powstaje biurko
laska dla starca
dziecięce łóżeczko
można z niego zbudować dom
lub wyprodukować
milion zapałek

nawet jedna zapałka
podzielona na czworo
pośle dom
do nieba



DRZEWO

jeszcze jestem
choć słaniam się
wątłym cieniem

jeszcze dźwigam gniazda
a omijają mnie
wszystkie ptaki

jeszcze stoję
a już mnie pragnie
stos słońca

nakarmię ogień
rozwinę ciemne skrzydła
ogrzeję
wam dłonie


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Wpisz komentarz...