ADAM DECOWSKI
SŁOWO
w każdym z nas
tkwi ukryty lęk
przed wezbraną wodą która
topi krzyk
przed ogniem mieszkającym w
kamieniu
najczęściej jednak lękamy się
ciemności
i dlatego tak mocne w nas
pragnienie
światła białej kartki
mówisz że światło
wiedzie białą laską w
konfesjonał ciszy
by ścieżką skrytą gdzieś
głęboko w nas
odbyć wędrówkę
ból odszukać radość gniew
zrzucić nagle ten głaz
wyobraźni
zbierając skrzętnie szczątki
liter
powiedz
powiedz mi chociaż jeden raz
że to słowo wykrzesane jak
iskra z kamienia
oswojone choć tak ulotne i
kruche
jest nam potrzebne jak chleb
i sól
jak codzienna porcja
powietrza
KTO MI ZABRONI
Kto mi zabroni
chwytać światło gwiazd
dłonie niepewne odziać w
habit nocy
deszczu strugami obmyć swoją
twarz
słońca jedwabiem osuszyć oczy
Kto mi zabroni
ptaki zwołać w drzewa
ich koncertem nasycić pola i
wiatr
niechaj się od nich też
nauczy śpiewać
łąki soczysta zieleń ugór i
las
Kto mi zabroni
wstrzymać rzeki nurt
morzom rzucać fale na
skaliste zbocza
porozmawiać z rybą choć jednym
ze słów
rozciąć węzły sieci w jej
oziębłych oczach
Kto mi zabroni
pukać do twych drzwi
serca kołatką uderzyć na
trwogę
dopóki jeszcze tlisz łuczywo
krwi
w zaułkach twych tętnic
zabłądzić nie mogę
WEJŚĆ W TEN LAS
tak rzadko
udaje mi się
wejść w ten cichy las
jestem wtedy jednym z drzew
z liści strzepuję sen
a na gałęzi krwi czuwający
dzięcioł
coraz mocniej stuka
w pień mojego ciała
jeszcze tylko ostrze
wyobraźni
odszuka białą polanę
i rozżarzy się wiersz
w którym spalę źdźbło
swojego wzruszenia
TYLKO JEDEN DZIEŃ
jeszcze w źrenicy kropla
nieba
jeszcze płomyk krwi wiedzie
w najciemniejszy zaułek
komórki
idę z wami
by czuć nieustanny niepokój
ziemi
kurczowo trzymającej się
korzeni
by kalekim wzrokiem rozsupłać
sieć nieba
uwolnić uwięzione skrzydła
idę
wsparty o mur powietrza
oswajam ogień wodę i ciemność
do stóp lgną mi skóry dzikich
zwierząt
co dzień
podaję dłoń
rozkołysanej ptakiem gałęzi
pszczoła wyznaje moją radość
kwiatom
może to jeszcze tylko jeden
dzień
jeden kiełek bólu pod skórą
może już ostatnia mgła snu
opadnie na powieki
pójdę z wami
aż źródła moich oczu wyschną
i zabliźniona raną ust
zamieszkam małą szczelinę
ziemi.
A JEDNAK
zbłądziłem w lesie
w którym wycięto wszystkie
drzewa
utonąłem w rzece
spragnionej kropli wody
strawił mnie ogień
wpisany w zapałkę
a jednak żyję
by posadzić drzewo
deszczem wypełnić brzegi
z zapałki uwolnić ogień
ABY POJĄĆ
Żeby przekonać się
o wyniosłości słońca
popatrz na swój martwy
cień
Chcesz poznać
smukłość topoli
zbadaj jej
korzenie
Aby pojąć
swoją wielkość
zamknij w dłoni
ziarnko piasku
LIST
siostrze i braciom
nasz dom
coraz bardziej w ziemię
wrasta
jak dawniej rozmawia ze
studnią
trzepocze skrzydłami drzwi
dymem podpisuje swoją
obecność
jego podłoga
ostygła już od kroków matki
klucz dawno pożegnał się z
ojcem
mnie też nie poznał
patrzył tylko zdziwiony
i podał chłodną klamkę
* * *
- pamięci Ojca
z tej drogi przecież
nie wraca się wcale
więc czemu słuch wytężam
u podnóża nocy
deszcze
już w rynnach czasu wyschły
do drzew wróciła zieleń
i ptak
tuli się do nieba
śpiewem
tylko we mnie
ciągle rozkołysany dzwon
ZAPAŁKA
z ziarna
jak główka zapałki
wyrasta rozłożyste drzewo
z drzewa
powstaje biurko
laska dla starca
dziecięce łóżeczko
można z niego zbudować dom
lub wyprodukować
milion zapałek
nawet jedna zapałka
podzielona na czworo
pośle dom
do nieba
DRZEWO
jeszcze jestem
choć słaniam się
wątłym cieniem
jeszcze dźwigam gniazda
a omijają mnie
wszystkie ptaki
jeszcze stoję
a już mnie pragnie
stos
słońca
nakarmię
ogień
rozwinę
ciemne skrzydła
ogrzeję
wam
dłonie
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Wpisz komentarz...